Płyta ta jest dostępna na polskim rynku już od ponad dwóch miesięcy, lecz cieczy się bardzo małym zainteresowaniem. Slash jest byłym gitarzystą ,,Guns N' Roses'', a do stworzenia swojej solowej płyty poszukiwał wokalu. Możemy usłyszeć takie gwiazdy jak choćby Ozzy Osbourne, Kid Rock, Fergie, Chris Cornell oraz wielu innych, świetnych wykonawców.
Imponująca lista osób, które mówią same za siebie: warto posłuchać. Wartości muzyki jednak nie mierzy się wyłącznie nazwiskami - nawet jeśli byłyby one najbardziej pożądane.
Slash fantastycznie gra na gitarze, co szczególnie dobrze słychać w jedynym, znakomitym kawałku instrumentalnym, „Watch This Dave”, zagranym z Dave’em Grohlem. Jednak jako kompozytor bądź współkompozytor pozostałych utworów wypada według mnie nierówno. Owszem, rockowa energia wypełnia całą płytę, ale pośród 14 tytułów natrafiłem na kilka „wypełniaczy”. Wiem, że fanom to i tak nie przeszkodzi - to wspaniałe, że każdy znajduje swój typ muzyki. Wymagania, jakie trzeba postawić takiemu gościowi jak Slash muszą być jednak wygórowane.
Mam nadzieję, że Slash nie będzie z następną autorską propozycją czekał kolejnych 10 lat (poprzedni album, „Ain’t Life Grand”, ukazał się w 2000 r.) i wbrew zamykającemu płytę tytułowi („We’re All Gonna Die”), nie poświęci się jedynie pesymistycznym medytacjom.
Dodaj nową odpowiedź