Polacy lubą dumie mówić, iż jesteśmy narodem tolerancyjnym – do jakiego jednak stopnia?
Rozmawiałam dzisiaj z moją znajomą, która zaręczyła się z chłopakiem mieszkającym w Rumunii. Oboje studiują prawo, mają plany, marzenia. Widać, iż dwa pozytywne wariaty się dobrały; doskonale się dogadują oraz darzą niesamowitym i szczerym uczuciem. W uśmiechach i gratulacjach z mojej strony, w wymienieniu przez nią różnic pomiędzy kulturami obu państw i opowiedzeniu zabawnych czasem wpadkach związanych z nauką języków z obu stron, okazało się, z jaką nietolerancją się spotykała. Część znajomych, wielcy znawcy tegoż państwa, stwierdzili, iż on ją wywiezie, zginie gdzieś w czeluściach, przepadnie na amen, a co najważniejsze – to ona zdradziła Polskę, już nie może nazywać się obywatelką naszego kraju i powinna się wstydzić!... „Tolerancja”, yhym.
Z tolerancją w Polsce jest tak, że okej, tak, wszyscy hip, hip, hurra!, tolerancyjni jesteśmy, acz jak przyjdzie co do czego, okazuje się, jak bardzo jesteśmy ograniczeni.
Na kursie językowym moim native speakerem jest czarnoskóry mężczyzna; w związku z długością jego imienia oraz nazwiska skracamy je do krótkiego KC (czyt.
kejsi), które jest po prostu inicjałami. Czasem opowiada on, że często ludzie, zwłaszcza starsze osoby, patrzą na niego niczym na wysłannika szatana.
Takie postrzeganie innych ludzie jest nieuzasadnione i, cóż, czasem nie wiadomo, czy śmiać się, czy załamywać ręce. Kiedyś wspomniałam o pracy, którą czasem wykonuję dorywczo; pewnego dnia przyszła do mnie cyganka. Była naprawdę miła, sympatyczna, porozmawiała nawet i miłego dnia życzyła. Po zakupie przedmiotu odeszła i zaraz obok mojej kasy pojawiła się inna kobieta i konspiracyjnym szeptem poradziła mi, żebym sprawdziła, czy banknot jest prawdziwy, bo „po tych cyganach to wszystkiego można się spodziewać!...”.
Z dystansem, choć z pewnością w niego innym wymiarze, spotykają się także Ślązacy. Jako mieszkanka Śląska słyszę czasem, jak ktoś opowiada, jak to pojechał gdzieś do jakiegoś miasta Polski – najczęściej jest to Warszawa – i spotkał się z jawną wrogością. Do chyba klasycznych, acz raczej zabawnych nieporozumień należy niezrozumienie słowa „kołaczyk” (i nie należy mylić z „kołoczem”; kołocz z makiem i serem najczęściej daje bliskim przyszła para młodych). Kołaczyk to znana większości Polakom drożdżówka. Na Śląsku, nawet jeśli ktoś nie posługuje się gwarą, i tak używa słowa kołaczyk. Gdyby zapytać się o drożdżówkę, większość zrobi wielkie oczy i rozłoży ręce.
Acz, przyznać muszę, z nietolerancją spotyka się nie tylko w przypadku odmiennych kultur czy narodowości, ale także w przypadku kalectwa. W moim mieście niedawno został otwarty bar mleczny, w którym pracują osoby niepełnosprawne, oczywiście pod nadzorem. Jedzenie jest pyszne i tanie. Jak napisał jeden użytkownik portalu, na którym pojawił się news na ten temat, niepokoi go fakt pracy osób niepełnosprawnych w gastronomii. „Wielu z nich ma ślinotok itp. Poprostu będzie mnie to obrzydzało”, czytamy. „Są inne miejsca gdzie niepełnosprawni mogliby znaleźć pracę”. Osoba ta dodała jednakże, że nie ma nic do osób niepełnosprawnych. Na powyższy post posypała się fala krytyki; najczęstszym argumentem było zaznaczenie, iż skoro go obrzydza ślina, to niech lepiej nie wie, jak przyrządza się potrawy w niektórych lokalach. Acz, sam fakt pozostaje – większość, oczywiście, jest za tym, by osoby niepełnosprawne pracowały, ALE. Ale niech to nie będzie w mojej pracy, ale niech ta osoba nie będzie miała styczności ze mną, ale niech nie będę korzystał z jej usług, bo mogą być gorsze od innych.
Bawi mnie nietolerancja, gdy ktoś dodatkowo krytykuje coś, na czym nigdy nie był. Typowym przykładem może być Przystanek Woodstock – ludzie tam są naprawdę przyjaźnie nastawieni, znajdziemy wiele niesamowitych osobistości i indywidualności, możemy nawiązać świetne znajomości, ale dla ograniczonej grupy ludzi będzie to zlot satanistów, ćpunów i alkoholików kąpiących się w błocie. Mimo iż, jak wiedzą osoby będące kiedyś na Przystanku, kąpiele błotne odbywają się w tylko jednym miejscu zajmującym stosunkowo niewiele powierzchni, biorąc pod uwagę cały obszar festiwalu.
Nietolerancja, niestety, wciąż się przejawia, choć walczy się z nią na wszelakie sposoby. Warto jednak podkreślić, że jest różnica pomiędzy tolerancją a akceptacją. Tolerancja przekraczająca normalne granice ociera się chociażby o poprawność polityczną. Weźmy na przykład sytuację z Holandii. Staruszek spacerujący po parku dostrzegł parę całujących się mężczyzn. Po zgłoszeniu tego do odpowiednich służb jako sytuację gorszącą, gdyż miała ona miejsce w obszarze publicznym, to ON został oskarżony o brak tolerancji i zmuszony był do przeprosin. Gdyby jednak na ławce była para heteroseksualna, musiałaby zapłacić dość sporą grzywnę. Gdzie sprawiedliwość, ktoś zapyta? Cóż…
tolerancja!...
Dodaj nową odpowiedź