Klaus Kinski: Ja chcę miłości!
To była jedna z tych książek, przy których stopniowe zbliżanie się do zakończenia przynosi coraz to większy żal. Ostatnia strona, obwieszczając zakończenie, brutalnie uderza pięścią między oczy. Więc jeszcze raz, od środka, od końca, z rzadka od początku. Kurczowe wyłapywanie przeczytanych już słów, które pozwalają jeszcze przez chwilę oddychać atmosferą książki.
Nie każde życie nadaje się na porywającą autobiografię. Nie każdy też jest w stanie przelać swoje życie na papier. Zdarzają się jednak tacy, którzy spełniają oba kryteria. Wśród nich jeden z najbardziej kontrowersyjnych aktorów w historii kina – Klaus Kinski.
„Ja chcę miłości” to książka którą się czuje. Nie rozmywa, nie przegaduje, nie maskuje, ale krzyczy prosto w twarz. Wypełnia czytelnika burzą ambiwalentnych doznań. Kopie i podnosi do góry. Pluje w twarz i wyciąga rękę na powitanie. Obrzydza i zachwyca. Więzi i uwalnia. Śmierdzi i pachnie. Wypala i rozpala na nowo.
Czasem trudno pamiętać, że to historia czyjegoś życia. Przebrnięcie przez nią jest jak podróż z jednego brzegu rwącej rzeki na drugi. Pierwszy krok i wpadasz. Wpadasz i rozpoczynasz podróż od pierwszego do ostatniego słowa. Czasem trudno pamiętać, że należałoby nienawidzić Kinskiego. Czasem odwrotnie – ciężko przypomnieć sobie co w nim może zasługiwać na jakikolwiek szacunek.
Droga przez życie Kinskiego jest burzliwa. Przypomina ciągłe wyrywanie się z klatki ku wolności. Nie bierze pod uwagę kompromisów, nie bierze pod uwagę rozsądku, ale kieruje się najgłębszymi uczuciami. W dodatku rzuca kłody pod nogi oraz śmierdzi papierosami i alkoholem.
To nie jest książka dla wszystkich. Raczej dla tych, którzy potrafią wspiąć się ponad ogólnie uznawane normy. Dla tych, którzy pośród potoku krzywd i złych uczynków potrafią znaleźć esencję prawdziwego życia i którzy tym prawdziwym do cna życiem potrafią się zachwycić. Tak naprawdę i bez wątpliwości.
Dodaj komentarz