To nie było zwykłe czytanie. Prześlizgiwanie wzrokiem litera po literze. To nie była kolejna książka, która na sam koniec wzrusza, a kilka dni później odchodzi w niepamięć. Tę książkę zdjęłam z zupełnie innej półki. Prawie pustej. W przeciwnym razie pewnie nawet bym jej nie dostrzegła. Jest niewielka. Cienka. Niepozorna.
To zaledwie 125 stron zapisanych dużą czcionką. Ale tyle wystarczy by poruszyć czytelnika ogromem siły, wiary i miłości, która tkwi w człowieku. Podkreślam – w człowieku. Nie w jego ciele, lecz w duszy, której tak łatwo zabić się nie da.
Jean-Dominique Bauby, autor książki „Skafander i Motyl”, żył pełnią życia. Do czasu. W 1995 roku wylew krwi do mózgu zamknął jego ciało w tytułowym skafandrze. W pełni świadomy. Dostrzegający wszystko to, co dookoła niego. Został uwięziony w swoim ciele niczym w kokonie. Jedynym przejawem życia była mrugająca, niczym motyl, lewa powieka. Powieka, która litera po literze podyktowała treść książki.
Realizacja tego filmu była ogromnym wyzwaniem. Bo jak przenieść na ekran rozmyślania człowieka całkowicie unieruchomionego. Jak ukazać jego spojrzenie na świat nie zatracając przy tym całego sensu powieści? Niezwykłość tej książki już na samym wstępie wykluczała klasyczne przeniesienie jej na ekran. Z góry wiadome było, że nie może stać się on wiernym odbiciem książki. Ten film potrzebował kogoś, kto inaczej spojrzy na całą strukturę filmu. Taką osobą okazał się scenarzysta – Ronald Harwood. Zachował on podstawową strukturę książki i jednocześnie zdołał znaleźć równowagę pomiędzy ruchem, a jego brakiem. Kolejnym krokiem na przód było podjęcie się wyreżyserowania filmu przez Juliana Schnabla. W pełni wykorzystał on technikę narracji spoza ekranu. Widownia stała się jedynym powiernikiem głównego bohatera. To ona właśnie mogła wniknąć w jego myśli, dostrzec to, co dzieje się w jego głowie.
Film udowadnia nam, że kiedy człowiek patrzy na życie znad skafandra zyskuje zupełnie inną perspektywę. A my tą perspektywę możemy dostrzec. Zdjęcia, wykonane przez Janusza Kamińskiego, zamieniają się w spojrzenia, które Bauby kieruje na sufit, za okno czy też w głąb swoich myśli. Stanowią one obraz jego wspomnień.
Reżyser odnajduję się w tym obrazie. Przelewa w ten film jakąś część siebie jednocześnie nie zatracając prawdziwego sensu. W jednym z wywiadów powiedział o Baubym krótkie słowa – ‘Chciałbym usłyszeć ten głos, uwierzyć w niego’.
Schnabel dokonuje ostrych cięć. Nie kieruje się chronologią narzuconą przez książkę. Nie stara się na siłę przytaczać wewnętrznego monologu Bauby’ego, ale niewątpliwie zależy mu na autentyczności. Na możliwie najbliższym podejściu do historii autora. I z tego właśnie powodu film musiał być nakręcony w szpitalu, w którym przebywał Jean-Do. Musiał być nagrany w języku francuskim.
Ciało głównego bohatera jest unieruchomione. Ale film opowiada o tym, co wciąż w nim żyje. O wyobraźni i pamięci. O świadomości popełnionych błędów. O wyleczonej duszy.
Tego filmu nie obserwuję się z dystansu. Nie można stać z boku i tak po prostu patrzeć na ekran. W ten film widz się zanurza. Zanurza się w świat, który rządzi się swoimi prawami. Świat przepełniony wyobraźnią, pamięcią i niebywałym humorem bohatera.
Film można podzielić tak naprawdę na dwie części. Bo i dwa sposoby postrzegania można w nim dojrzeć.
Pierwsza część przedstawiona jest z perspektywy głównego bohatera. Widok świata od wewnątrz. Zza lewej powieki obserwujemy przewijające się obrazy.
W drugiej części obserwujemy świat zewnętrzny. Widzimy bohatera. Jego nowe życie. Jego walkę o godność. Widzimy cierpienie. Takie, które nie uwzniośla, ale również nie odbiera człowieczeństwa.
Przed obejrzeniem tego filmu obawiałam się, że może okazać się on aż nazbyt niewiarygodny. Bo przecież reżyser nie mógł nigdy stanąć na miejscu głównego bohatera. Film pozostawia po sobie uczucie zrozumienia. Kamera zamienia się w jedyne oko bohatera. Ucina głowy osób, które stają w otoczeniu. Kieruje wzrok na sufit i utrzymuje się w tym martwym punkcie przez kilkanaście sekund. Raz ostre, innym razem rozmyte obrazy przewijają się przed oczyma widza. Obraz gaśnie na krótką chwilę, kiedy powieka mruga raz na ‘tak’ i dwa razy na ‘nie’. Ktoś powiedział kiedyś, że Schnabel filmuje podobnie jak maluje obrazy – podchodzi blisko, do samej skóry, do samego filmu. W jednym z wywiadów powiedział: „Dla mnie ekran to płótno. Przygotowuję pomieszczenie, kolor, kąty, sufit i trochę jasnego światła w róg. Ponieważ niektórzy będą patrzeć na świat, a inni w ten róg. Możesz znaleźć w rogu pomieszczenia cały świat. Albo w samym sobie.”
Ten film jest szczególny. Tak wiem – powtarzam się. Ale to na co zdecydował się reżyser jest godne pochwały. Potrafił uniknąć sentymentalizmu, zbytniego patosu. Nie szantażuje emocjonalnie widza. Nie podaje nam na tacy filmu z nic nie wartą fałszywą wrażliwością tylko po to by uzyskać poklask odbiorców.
Ten film jest prawdziwy. Może okrutny. Może smutny. To też – niewątpliwie. Ale przede wszystkim przesycony jest pasją życia. I co najważniejsze – potrafiący wiele osób tego życia nauczyć.
Dodaj nową odpowiedź